Artur Donigiewicz (rzucający obrońca GTK): W końcowych fragmentach spotkania zabrakło nam koncentracji. Popełniliśmy kilka głupich błędów. Mieliśmy przewagę i niepotrzebnie wdaliśmy się w wymianę ciosów z GKS-em. Powinniśmy dalej grać, to co wcześniej tak dobrze się sprawdzało. Ustawione akcje, w których dzieliliśmy się piłką przynosiły skutek w postaci punktów. Wstyd przyznać, ale w tym meczu powróciły nasze stare grzechy. Tak samo wyglądał przecież nasz mecz w poprzednim sezonie w Tychach, kiedy decydowały się losy awansu. Musimy za wszelką cenę unikać takich końcówek, bo to nie jest to, co wychodzi nam zbyt dobrze. Kolejną rzeczą, która szczególnie boli po tym meczu jest brak wykorzystywania przewagi w kontrataku. Były przynajmniej cztery takie sytuacje, kiedy powinniśmy zdobyć łatwe punkty i w ostatecznym rozrachunku tego zabrakło, by wygrać. Ta porażka boli nas szczególnie, bo to przecież były derby, które zawsze wyzwalają dodatkowe emocje. Póki są matematyczne szanse, cały czas chcemy walczyć o play off. Jeśli nas jednak zabraknie w najlepszej ósemce, to zadecydowały o tym inne mecze niż to w Tychach. Najbardziej żal straconych punktów w Poznaniu i Siedlcach. Dodatkowo lepiej powinniśmy się prezentować na własnym parkiecie.

Tomasz Bzdyra (skrzydłowy GKS-u): To zwycięstwo zawdzięczamy agresywnej obronie i temu, że potrafiliśmy się dzielić piłką. We wcześniejszych przegranych meczach zdecydowanie nam tego zabrakło. W końcu też uśmiechnęło się do nas szczęście, którego tak bardzo nam zabrakło w Łańcucie, gdzie pechowo przegraliśmy. Nie licząc ostatniego derbowego meczu w Gliwicach to już się staje powoli tradycją, że nasze spotkania są niezwykle zacięte, a losy pojedynku ważą się do ostatnich akcji. Zdecydowałem się na rzut za trzy punkty dający nam remis, bo uważałem, że wypracowana przez kolegów po kilku podaniach pozycja jest już odpowiednia. Jak się później okazało decyzja była słuszna. Początek nie był dla nas udany, bo cały czas tkwiła w nas ta porażka z Sokołem i świadomość tego, że nadszedł już czas, kiedy musimy bezwzględnie zacząć wygrywać. Wierzę, że jeszcze uda nam się dostać do play off.

Tomasz Jagiełka (trener GKS-u): W końcu szczęście uśmiechnęło się do nas. Szkoda jednak, że nie rozstrzygnęliśmy tego meczu wcześniej. Tak powinno się stać jeszcze w trzeciej kwarcie, kiedy gra była pod naszą kontrolą, a kilka akcji w ataku które zakończyły się niepowodzeniem i celnymi rzutami z dystansu ze strony Gliwic spowodowała, że znów zaczęły się ważyć losy spotkania. W tym sezonie już mieliśmy kilka takich przestojów i zazwyczaj kończyły się one tym, iż rywal nam uciekał i nie potrafiliśmy już go dogonić. Muszę podziękować Tomaszowi Bzdyrze, który w decydującym meczu zachował zimną krew i trafił ważną „trójkę”. Słowa uznania należą się też całej drużynie za wiarę w końcowy sukces i walkę do samego końca. Przed tygodniem zagraliśmy zdecydowanie lepiej, a mimo to przegraliśmy po dogrywce. Mimo wszystko wolę więc wygrywać po brzydkich spotkaniach, niż przegrywać po pięknych. W końcówce mogliśmy uniknąć dodatkowych nerwów, ale rzut Radka Basińskiego został zablokowany. Nie mam pretensji do zawodnika, bo grał w tym meczu blisko 40 minut i miał prawo być zmęczony. Zdawałem sobie sprawę, że to będzie trudne spotkanie, gdyż zwykle tak jest, że po dobrym meczu z tak silnym zespołem jak Sokół, kiedy przychodzi mecz z przeciwnikiem teoretycznie słabszym to jest zdecydowanie trudniej. Styl nie jest jednak teraz istotny, my potrzebowaliśmy tych punktów jak tlenu. Wygrana pozwoli podbudować atmosferę, dzięki czemu będzie nam łatwiej dalej pracować na treningach. Nie musimy już rozpamiętywać tego co było i ze spokojem patrzeć do przodu. W naszej sytuacji nie myślimy o czołowej ósemce, tylko o każdym kolejnym meczu. Szczególnie, że gramy teraz z sąsiadem w tabeli, Astorią Bydgoszcz. Liga pokazała jednak, że jest nieobliczalna i jeszcze różne rzeczy mogą się wydarzyć.

Stanisław Mazanek (trener GTK): O porażce zadecydowała nasza niefrasobliwość. Ostrzegałem zespół, iż jest to mecz tego typu, w którym o końcowym wyniku mogą decydować pojedyncze akcje. Do takich z pewnością można zaliczyć rzut za trzy punkty o deskę oddany przez ręce przez Tomasza Bzdyrę. Można mieć pretensję do zespołu o grę w przewagach, gdzie teoretycznie powinniśmy zdobyć łatwe punkty, a ostatecznie ich zabrakło. Chociażby sytuacja z końca drugiej kwarty, kiedy mamy przechwyt i powinniśmy doprowadzić do remisu przed przerwą, to popełniamy kolejną stratę, tracimy punkty i schodzimy do szatni ze stratą pięciu „oczek”. W ostatnich minutach też mieliśmy swoje szanse, ale kilka kuriozalnych strat spowodowało, że nie mogliśmy zamienić akcji na punkty. Tychy grały na swoim parkiecie i trzeba było się liczyć z tym, że w decydujących fragmentach meczu mogą trafiać. W pierwszej połowie pozwoliliśmy na zbyt wiele skutecznych akcji ze strony wysokich, ale wynikało to z tego, iż Łukasz Paul miał zbyt dużo przewinień i musiał usiąść na ławce rezerwowych. Tomasz Deja nie miał problemów z ogrywaniem Grzegorza Paszka i w ten sposób straciliśmy w łatwy sposób kilka punktów.