Sporo emocji towarzyszyło naszemu pierwszemu spotkaniu w I lidze. Choć do Gliwic przyjechał zespół, który przed startem rozgrywek borykał się z wieloma problemami, a przez moment nawet jego start w rozgrywkach był zagrożony, to jednak na parkiecie nie było tego zupełnie widać. Młodzi bydgoszczanie rozpoczęli mecz z ogromnym animuszem i ku zaskoczeniu kibiców szybko odskoczyli GTK Fluor. Spora w tym zasługa weterana Astorii, Sebastiana Laydacha i sprowadzonego tuż przed startem rozgrywek Marcina Dymały. Obaj ci zawodnicy zdobyli aż 18 punktów, z 22 „oczek”, które goście zdobyli w ciągu pierwszych 10 minut. Nasi koszykarze mieli problemy ze skutecznością, czego wynikiem było tylko 14 punktów w pierwszej kwarcie.

Nasza gra, choć nieznacznie, poprawiła się w drugiej części meczu. Głównie za sprawą Kosmy Kołcza, który dał pozytywny impuls w ataku. Po jego celnej „trójce” oraz rzucie z półdystansu zbliżyliśmy się do rywali na zaledwie jeden punkt różnicy (29:30). Nadal jednak nie mogliśmy przełamać przeciwnika za sprawą rewelacyjnego rozgrywającego gości. Dymała po pierwszej połowie miał na swoim koncie 15 „oczek”, a jakby tego było mało doskonale obsługiwał swoich kolegów pod koszem. Dopiero zryw w ostatniej minucie pierwszej połowy pozwolił GTK Fluor wyjść na prowadzenie. Najpierw Tomasz Wróbel trafił dwa rzuty wolne, co do tego momentu nie udało się żadnemu z naszych zawodników, a następnie szybki atak wykończył Łukasz Paul i po 20 minutach gry prowadziliśmy 40:39. W szatni naszej drużyny z pewnością musiało być w przerwie gorąco. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Gra GTK Fluor na początku trzeciej kwarty mogła się podobać. Nasze akcje nabrały dynamiki, w grze obronnej pojawiła się wcześniej szwankująca komunikacja. Uaktywnili się nasi gracze obwodowi. Zaczęli trafiać Wróbel i Artur Donigiewicz (51:46). Niestety euforia nie trwała długo, gliwiczanie znów stanęli a goście skwapliwie to wykorzystali zdobywając 10 punktów z rzędu. Jakby tego było mało na parkiecie miała miejsce dość kuriozalna sytuacja. Stojącemu na linii rzutów wolnych Wróblowi odgwizdano przekroczenie czasu na oddanie rzutu osobistego, a kiedy nasz rozgrywający podał piłkę kozłem do sędziego ten nie potrafiąc jej złapać odgwizdał przewinienie techniczne! Jakby tego było mało w ciągu pięciu minut nasz zespół zdołał zgromadzić zaledwie trzy punkty z rzutów wolnych. Dzięki skutecznemu rzutowi z dystansu w wykonaniu Pawła Szymańskiego po 30 minutach gry traciliśmy do Astorii tylko dwa punkty (58:60).

Ostatnia kwarta to już jednak zdecydowany popis naszej drużyny. Goście przez blisko sześć minut gry nie potrafili zdobyć punktu! Sytuację wykorzystali nasi zawodnicy obwodowi. Duet Donigiewicz – Szymański raz po raz dziurawił kosz przeciwników i kiedy gości w końcu zdobyli swoje punkty nasza przewaga wynosiła już 12 „oczek” (72:60). Do końca meczu gliwiczanie kontrowali przebieg wydarzeń na parkiecie, ale niestety sędziowie kolejny raz popsuli atmosferę na hali, nie zaliczając celnego rzutu z dystansu Grzegorzowi Podulce, choć piłka wyraźnie opuściła rękę naszego kapitana przed końcową syreną.

Debiut GTK Fluor w I lidze należy zaliczyć do udanych i gorąco liczymy na to, że kolejne mecze w wykonaniu podopiecznych Stanisława Mazanka i Łukasza Kopery będą przynosić wiele radości kibicom.

Stanisław Mazanek (trener GTK Fluor): W szatni mówiłem zawodnikom, że nie będzie to łatwy mecz. Graliśmy większą liczbą zawodników i to zadecydowało o tym, że w ostatniej części meczu mieliśmy więcej sił. W szeregach Astorii było widać zmęczenie i to miało kluczowy wpływ na to, co działo się w czwartej kwarcie. Jestem zadowolony ze zwycięstwa, choć zdajemy sobie sprawę z tego, że jest jeszcze wiele rzeczy do poprawy. Największą bolączką na tą chwilę wydaje się być skuteczność rzutów osobistych. W I lidze nie wypada rzucać ze skutecznością zaledwie 54%. Z pewnością będziemy nad tym pracować. Brawa należą się całej drużynie, ale szczególne wyróżnienie należy się Kosmie Kołczowi, który dał bardzo dobrą zmianę i wierzę, że jest to jego kolejny krok w kierunku gry w dorosłej koszykówce.

Przemysław Gierszewski (trener Astorii): W ostatniej kwarcie graliśmy zbyt krótkie akcje. Zbyt szybko oddawaliśmy rzuty z nieprzygotowanych pozycji, a to było wodą na młyn dla gospodarzy. Na początku czwartej kwarty nie grał Marcin Dymała, gdyż chciałem mu dać odpocząć przed decydującą fazą meczu. Trzeba pamiętać o tym, że ten zawodnik nie trenuje z nami od początku przygotowań. Zdajemy sobie sprawę z tego, że wielu stawia nas na straconej pozycji, ale zamierzamy walczyć w każdym meczu o zwycięstwo. Mój zespół to mieszanka młodości z rutyną, ale potrzebujemy czasu, by to wszystko zaczęło funkcjonować tak jak sobie to wyobrażamy.